Liturgia stała się "skostniała i niezrozumiała, obrosła mchem". Dlatego sobór dokonał zmiany
Sobór zdecydował o dokonaniu zmiany liturgii trydenckiej, bo na początku XX wieku stała się ona "skostniała i niezrozumiała, na tyle obrosła mchem, że przestała być językiem współczesnego człowieka. (...) Na pierwszym planie była nie celebrowana tajemnica, lecz dbałość o szczegóły" - Dominik Jarczewski OP i Dominik Jurczak OP rozmawiają o Soborze Watykańskim II i zmianach w liturgii.
"To, co w zamyśle miało być uwolnieniem się od skostniałego, rytualnego pancerza, w rezultacie stało się alibi dla wielu liturgicznych nadużyć. I w związku z tym, gdy ksiądz nie rozumie właściwie swojej roli, paradoksalnie nowa liturgia może szybciej prowadzić do klerykalizacji, czyli do nadmiernego uwypuklenia roli księdza" - ostrzegają dominikanie w swojej rozmowie, zawartej w książce "Nerw święty".
Dominik Jarczewski OP: Msza wszech czasów - co to takiego?
Dominik Jurczak OP: - To konstrukt wymyślony przez tych, którzy próbują nas przekonać, że dawna liturgia przedsoborowa jest tą jedyną właściwą.
Liturgia przedsoborowa, czyli ta, którą sprawowano mniej więcej do końca lat sześćdziesiątych.
- Tak. I której ciągłość trwała przez wieki. Po Soborze Watykańskim II, zgodnie ze wskazówkami ojców soborowych, zdecydowano się ją odnowić.
Nie chce mi się wierzyć w tę ciągłość. Jakieś zmiany chyba zachodziły.
- To oczywiste, że liturgia podlegała i nadal podlega zmianom. Nie ma jednej idealnej czy uniwersalnej formy oderwanej od konkretnego człowieka i jego epoki. Twierdzenie, że msza przedsoborowa jest idealna lub że istnieje - jak to nazwałeś - msza wszech czasów, to uproszczenie, by nie powiedzieć - nadużycie. Poza tym, msza przedsoborowa, czyli jaka? Każdy jest po jakimś soborze - jedni po Soborze w Konstantynopolu, inni po Soborze Laterańskim IV, a jeszcze inni po Soborze Watykańskim II. Czy msza z XIII wieku, zakładając, że była wyłącznie jedna jej forma, odmienna od tej z początku XX wieku, jest lepsza?
Sobory zmieniały liturgię?
- Nie, to nie sobory zmieniały liturgię, ale modlitwa Kościoła. Ona tak naprawdę rzeźbi liturgię. Forma dwudziestowiecznej liturgii, z jaką mieliśmy do czynienia przed soborem, daleka była od ideału - dlatego ojcowie Soboru Watykańskiego II opowiedzieli się za jej odnową i rewizją niektórych praktyk. Innymi słowy, gdyby ówczesna liturgia była idealna, jak błędnie próbuje się dziś pokazywać, to szczerze wątpię, żeby niemal jednogłośnie ojcowie podnieśli rękę za odnową liturgii. Ewidentnie coś nie działało.
Co?
- Na przykład zbytnie sformalizowanie - niezrozumiałe ani dla wiernych, ani nawet dla księdza, krępujące ruchy i utrudniające modlitwę. Istniało coś takiego jak ritus servandus, czyli instrukcja krok po kroku, co ma robić celebrans. Każdy element był szczegółowo opisany - na przykład, jak szeroko rozkładać ręce na słowa "Pan z wami", jak właściwie przyklękać, ile razy zrobić znak krzyża podczas modlitwy eucharystycznej, czy jak poprawnie wypowiedzieć słowa Hoc est enim corpus meum. Wszystko było dopracowane w najdrobniejszych szczegółach!
Chciano dobrze, a wyszło jak zwykle?
- W samej precyzji nie ma nic złego, ale w praktyce przez takie podejście na pierwszym planie była nie celebrowana tajemnica, lecz dbałość o szczegóły. Gdy w tym nagromadzeniu detali treść odeszła na dalszy plan, wygrał formalizm. Liczyło się to, aby zmieścić się w slalomie przepisów. Tym sposobem liturgia przestała rozumieć człowieka, ale też człowiek przestał rozumieć liturgię.
Czy teraz nie przesadzamy w drugą stronę? Skoro czegoś nie rozumiemy, to do wyrzucenia. Zero miejsca na tajemnicę!
- Bez wątpienia jesteśmy w innym miejscu. Obecnie językowo zrozumiałe jest w zasadzie wszystko - łacina, która dla wielu była przeszkodą, zniknęła z liturgii, a mimo to trudno odnotować jakieś skokowe pogłębienie teologiczne. Powiedziałbym raczej, że tendencja jest odwrotna - niestety często jest bardziej banalnie.
Dla wielu ta niezrozumiałość jest bramą do czegoś mistycznego. Sam tego doświadczyłem, uczestnicząc w liturgiach wschodnich: syryjskiej czy ormiańskiej. Zupełnie nie potrafiłem się połapać, w którym miejscu liturgii jesteśmy, nie rozumiałem słów, melodie były w nieznanych mi skalach, czasem nawet nie wiedziałem, gdzie patrzeć, bo liturgia odbywała się równolegle w kilku miejscach. Ale było w tym doświadczenie tajemnicy.
- Próba zrozumienia tajemnicy i skonfrontowania się z nią nie oznacza, że od razu musi być banalnie czy mistycznie. By zrozumieć tajemnicę, trzeba zaczynać nie tyle od jej intelektualnego rozłożenia na czynniki pierwsze, ile od wtajemniczenia, które łączy się z participatio actuosa w liturgii. Tej metody przez wieki używał Kościół, by pogłębiać chrześcijańskie doświadczenie.
Nie zaczynano od kursów na temat liturgii, mszy świętej czy jej historii, ale najpierw proponowano doświadczenie. Tylko wraz z participatio actuosa w odpowiednim kontekście mogły i powinny zrodzić się pytania. Dopiero wówczas ktoś bardziej doświadczony mógł tłumaczyć i podpowiadać, jak podążać dalej. W tej metodzie jest logika, która nie tylko nie wyklucza objaśniania - potrzebujemy intelektualnego poukładania, każdy obrzęd się go domaga - lecz przede wszystkim łączy je z doświadczeniem bycia poprowadzonym przez Chrystusa. Wydaje się, że obecnie próbujemy postępować odwrotnie, i boleśnie się przekonujemy, że model ten nie jest tak bardzo skuteczny. Co więcej, kieruje nas często na płycizny teologiczne. Współczesny człowiek bowiem, spadkobierca oświecenia, najpierw chce wszystko zrozumieć, a dopiero potem - będąc już przekonanym - praktykować. Tu swój początek mają banalne opowiastki o tym, czym jest liturgia, sprowadzające ją do potrzeby religijnej człowieka. Znaleźć też można nieudolne próby wytłumaczenia mszy świętej krok po kroku, najczęściej z mizernym skutkiem, wyjaśniające poszczególne jej elementy. Co możesz wytłumaczyć, jeśli brak ci doświadczenia participatio actuosa? Co najwyżej możesz pokazać parę zależności, historycznie uzasadnionych, które dla niezaangażowanego w wierze zakrawać będą na łatwą do obśmiania dewocję. Inne rozwiązanie to podkręcanie emocji, które w liturgii są ważne, ale to nie do nich powinniśmy dopasowywać liturgię.
Czyli mamy do czynienia z subiektywizmem, a więc generalnie z bardzo nowożytnym sposobem myślenia. I pojawia się paradoks: ktoś broni liturgii przednowożytnej, ale jego wrażliwość jest arcynowożytna.
- Właśnie tak. Ty wiesz to lepiej, bo jesteś filozofem, natomiast ja obserwuję to w liturgii. Dość dokładnie przestudiowałem dominikańską liturgię z XIII wieku i z całą stanowczością mogę stwierdzić, że nasi bracia byli bardzo skoncentrowani na detalach. To, co obecnie się wydaje nic nieznaczącą zmianą, dla nich było zmianą o gigantycznym znaczeniu. Tylko że oni nie celebrowali liturgii po to, żeby wyrazić siebie albo żeby dobrze się poczuć. Oni rozumieli liturgię, to był ich język rozmawiania z Bogiem. Tego niestety brakowało już na początku XX wieku. Liturgia stała się skostniała i niezrozumiała, na tyle obrosła mchem, że przestała być językiem współczesnego człowieka. Kardynał Ratzinger we wstępie do swojej książki Duch liturgii, odwołując się do tego, co zaszło w XX wieku, przywołuje ciekawy obraz. Dzieło odnowy liturgicznej porównał bowiem do odnowy fresku. Reforma soborowa miała odkryć jej piękno; miała oczyścić z pyłu i poprawić wyblakłe, niewyraźne już kolory, tak by na nowo zachwycić się jej blaskiem!
Ale czy nie poszła za daleko?
- Tak mówią krytycy, poniekąd słusznie. Nie wszystko, co się stało po soborze, poszło we właściwym kierunku. Niektóre z rozwiązań, jak na przykład homilia czy komentarze w trakcie liturgii, które miały sprawić, że liturgia będzie bardziej zrozumiała, zbytnio skoncentrowały naszą uwagę na osobie celebransa. Patrzymy, czy fajnie odprawia, czy opowiada dowcipy na kazaniu, czy potrafi właściwie odpowiedzieć na potrzeby tłumu. Nie zadajemy pytania, czy daliśmy się poprowadzić Chrystusowi, ale czy nie było nudno. W dawnym rycie ksiądz był bardziej "przezroczysty". Innym przykładem jest kultywowanie zmiany dla samej zmiany. Panuje przeświadczenie, że liturgia jest wytworem ludzkim, więc jeśli coś nie działa, jeśli z czymś mamy problem, należy to zmienić. Dlatego kiedy na przykład do parafii przychodzi nowy ksiądz, to powinien się przyjrzeć, jak ta wspólnota się modli, czym żyje, a nie zaczynać od zmian - oczywiście według własnej wizji. Z doświadczenia liturgisty mogę powiedzieć, że to, czego nam zazwyczaj potrzeba, to nie zmiana, ale - wtajemniczenie. Jeśli więc wystawiamy nasz "fresk" na rozmaite czynniki zewnętrzne, to pojawia się ryzyko, że będzie on erodował i koniec końców na zawsze utracimy piękno, które chcieliśmy odkryć.
Zostańmy na chwilę przy tej metaforze konserwatorskiej. Często odnowione obrazy szokują, bo przyzwyczailiśmy się już do innych kolorów.
- To tak jak z ołtarzem w naszej krakowskiej bazylice Trójcy Świętej, który niedawno został odnowiony. Kolory są bardziej wyraziste i czekamy, aż nieco ściemnieją, żeby tak nie raziły oczu.
I tak samo stało się z odnowioną liturgią?
- Myślę, że tak. Dlatego potrzebujemy czasu, nie po to, żeby się przyzwyczaić, ile żeby się nauczyć patrzeć na to, co ostatnia reforma uwypukliła.
Na tym analogia się kończy. Nowe barwy szokują, bo pamiętamy stare. Tymczasem najsilniejszy nurt powrotu do liturgii przedsoborowej nie jest wśród tych, którzy w niej uczestniczyli, ale wśród młodych, nawet millenialsów.
- Starsi pamiętają liturgię taką, jaka była przed soborem - nie wyidealizowaną, lecz rzeczywistą, za reformą której opowiedzieli się ojcowie soborowi. Zresztą wystarczy zapytać naszych starszych braci, by usłyszeć, że wcale nie tęsknią za powrotem do tego, co było dawniej.
Trudno nie zauważać tych, których inspiruje starsza forma modlitwy Kościoła. Nie powinniśmy ich ignorować.
Mam wrażenie, że w przypadku popularności "liturgicznych millenialsów" zasadniczą rolę odgrywają dwa czynniki. Po pierwsze, reagują oni na nadużycia związane z nową liturgią. Daleki jestem od ślepego bronienia nowej liturgii, zwłaszcza gdy mowa o nadużyciach lub niepożądanych teologicznych przesunięciach. Bez wątpienia ma ona swoje słabe strony. Nie wszystko zostało odpowiednio przeprowadzone. To, co w zamyśle miało być uwolnieniem się od skostniałego, rytualnego pancerza, w rezultacie stało się alibi dla wielu liturgicznych nadużyć. I w związku z tym, gdy ksiądz nie rozumie właściwie swojej roli, paradoksalnie nowa liturgia może szybciej prowadzić do klerykalizacji, czyli do nadmiernego uwypuklenia roli księdza. Paradoksalnie, bo odnowiciele nie tyle chcieli większego participatio activa celebransa, ile participatio actuosa modlącego się Kościoła, tak świeckich, jak i księdza. W praktyce tymczasem mamy niemałą grupę koncentrujących na sobie uwagę celebransów - narcyzów, co potrafi być niezmiernie męczące i powoduje zwrot w stronę tego, co dawniej. Po drugie, "millenialsi liturgiczni" de facto nie celebrują liturgii tak, jak celebrowano ją przed Soborem Watykańskim II, lecz sami korzystają z niektórych wskazań ojców.
Na przykład?
- Na przykład z czytań w językach narodowych czy homilii celebransa. Innymi słowy, mają oni mentalność posoborową, lecz liturgię celebrują z użyciem dawnego, przedsoborowego mszału.
To może oni właśnie są prawdziwymi wykonawcami konstytucji soborowej Sacrosanctum concilium, ponieważ zmienili te rzeczy, o których mówi konstytucja, zachowując stary ryt.
- Dlatego chętnie nazywają się Nowym Ruchem Liturgicznym, by pokazać, że przejęli pałeczkę i w sposób właściwy realizują pragnienia ojców soborowych. Oczywiście do takiego przekonania prosto dojść po czasie, to znaczy z perspektywy niezaangażowanego obserwatora. Ktoś jednak, wcześniej czy później, musiał zrealizować postulaty wyrażone w Sacrosanctum concilium. Nie było wówczas mądrych - widać to także u dominikanów - którzy zdecydowaliby się poczekać z jakimikolwiek zmianami na ryt rzymski. Nie należy też zapominać, że wielu zmian naprawdę bardzo wyczekiwano. Presja, pod jaką Paweł VI podejmował liturgiczne decyzje, próbując zachować drogę środka pomimo nacisków z różnych stron, była gigantyczna.
Co zrobić dzisiaj? Nakazać wszystkim powrót do przedsoborowego mszału? Jeśli pójść za tą myślą, to postąpilibyśmy dokładnie tak samo jak Paweł VI, gdy w 1970 roku zobowiązał wszystkich do używania nowego, odnowionego mszału, za co był i jest ganiony przez krytyków reformy posoborowej. Przecież zdecydowana większość z nas wychowała się w nowej liturgii. Zatem albo rzeczywiście mamy zaufanie do tego, w jaki sposób Duch Święty prowadzi Kościół, łącznie z rozwiązaniami, których słabości dostrzegamy, albo będziemy go tworzyć według ludzkich rozwiązań. To między innymi dlatego w 2007 roku Benedykt XVI w słynnym motu proprio - pozwalając na swobodniejsze używanie dawnej formy - nie powiedział "albo-albo", ale "i-i", dwie formy tego samego rytu, mając na względzie przede wszystkim tych, którzy pamiętają starą liturgię.
Fragment książki "Nerw święty" Dominika Jurczaka OP i Dominika Jarczewskiego OP, której DEON.pl jest patronem.
Skomentuj artykuł