Przyjaciel był ze mną w dobrych i złych chwilach
Miałam ciężki czas w życiu. Problem za problemem. Przez 2 lata trwałam w toksycznym "związku". Byłam zakochana po uszy i nie umiałam powiedzieć "stop".
Cierpiałam bardzo. Codzienny płacz, brak planów na przyszłość, depresja, rezygnacja ze studiów. Straciłam swoją osobowość. W pewnym momencie skumulowały się same tragedie. Miałam wypadek na rowerze, w którym doznałam obrażeń. Oprócz tego - operację, usunięcie wykrytego wcześniej guza.
Bóg zawsze był obecny w moim życiu. Co prawda, mając kryzys, trochę oddaliłam się od Niego, ale nie przestałam wierzyć. Będąc w Gietrzwałdzie - "polskiej Fatimie" - zaczęłam się zastanawiać dokąd zmierzam. Więcej się modliłam, rozmawiałam z Bogiem, prosiłam św. Jana Pawła II o znak, co ze sobą robić.
Tydzień przed pójściem do szpitala otworzyłam pamiętnik i pisałam. Słowa same pojawiały się na kartce, jakby bez mojej ingerencji. Zrozumiałam wtedy jedną rzecz: jak ważny jest dla mnie mój przyjaciel i jak bardzo się cieszę, że po prostu jest. On zawsze był. Jak cichy anioł. Wspierał, pocieszał, że będzie jeszcze pięknie, modlił się za mnie... Był w dobrych chwilach, ale też w tych złych, kiedy byłam zapłakana, ze złamanym sercem, mimo późnej pory, gdy czułam się źle i przyjechała po mnie karetka. gdy o tym myślę, łzy napływają mi do oczu.
Stawiłam się na oddział w przeddzień operacji. Byłam sama, bez bliskich, ze względu na pandemię. Wykonano serię badań. Kolejny dzień, ósma rano. Założyłam fartuch i weszłam na blok operacyjny. Ostatnia prosta, przygotowania narkozy... Stop. Któryś z trzech lekarzy obecnych na sali pobiegł prędko po profesora - ordynatora oddziału. Wgląd w badanie. Byłam zaniepokojona. Diagnoza: odstąpienie od operacji, guz się wchłonął! Istny cud, wielkie szczęście.
Łzy radości spływały mi po policzku. Czuję, że moje życie nabiera barw. Dziękuję za to Bogu i tak, jak radził Karol Wojtyła, wkładam wygodne buty, bo mam do przejścia całe życie. Rozpoczęłam wymarzone studia. Ograniczyłam kontakt z ludźmi, którzy mnie psychicznie zatruwali. A co do mojego przyjaciela - chciałabym, żeby nasza relacja nie miała "happyendu", ponieważ nie chcę, żeby "end" kiedykolwiek nastąpił. Jego szczęścia pragnę nawet bardziej niż swojego własnego.
***
Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!
Skomentuj artykuł