Żeby przyjąć krzyż, trzeba go najpierw zobaczyć

Żeby przyjąć krzyż, trzeba go najpierw zobaczyć
Fot. Depositphotos

W naszej przesyconej kultem szczęścia i dobrobytu codzienności najchętniej wyrugowalibyśmy z horyzontu życia wszelkie niedostatki i niedomagania. Jeśli jednak nie będziemy ich widzieć, ogołocimy się z szansy na prawdziwe i dobre prze-Życie.

Ostatnio często wraca do mnie myśl, że chrześcijaństwo to życie w nieustannym poczuciu porażki. Kiedy po raz pierwszy usłyszałam te słowa od mojego spowiednika, wszystko się we mnie buntowało. Dziś czuję głęboką wdzięczność, że z uporem maniaka mi je przez wiele miesięcy powtarzał. W końcu dotarło do mnie, że to stwierdzenie nie jest wyrazem życiowego pesymizmu, tylko akceptacji życia jako takiego - z całą prawdą o jego różnorodności, wyzwaniach i trudnościach. Tak, rzeczywiście mamy na świat patrzeć w perspektywie Nieba, ale to nasze spojrzenie powinno jednocześnie przechodzić przez pryzmat Krzyża. Po jakimś czasie (zazwyczaj dłuższym niż krótszym) dochodzi się do przekonania, że w tym sposobie oglądu rzeczywistości nie ma sprzeczności, tylko… pełnia. Taka pełnia, która tu i teraz niesie pokój. Wielki Post jest szansą, by tego doświadczyć.

DEON.PL POLECA

 

 

Ręka w górę, kto lubi porażki. Tych, którzy podnieśli ręce, bo pomyśleli z satysfakcją o niepowodzeniach nielubianego kolegi z pracy albo o zdanym tylko na "dostatecznie" egzaminie klasowego kujona, proszę o opuszczenie dłoni. Chodzi mi o własne, osobiste porażki. A jak tam z cierpieniem? Albo z ograniczeniami? Jak się czujemy z tym, że czegoś nie potrafimy? Jakaś szansa przeszła nam koło nosa? Na coś jesteśmy za młodzi? Albo przeciwnie - za starzy? To, że jako ludzie nie lubimy doświadczać tych wszystkich stanów i robimy wszystko, by ich uniknąć, jest oczywiście zdrowe i naturalne (Pan Jezus też tak miał). Nie zmienia to jednak faktu, że błędy, straty i trudności spotykają każdego. Każdego. Tylko w naszej przesyconej kultem szczęścia i dobrobytu codzienności najchętniej wyrugowalibyśmy z horyzontu życia wszelkie niedostatki i niedomagania. Jeśli jednak nie będziemy ich widzieć, ogołocimy się z szansy na prawdziwe i dobre prze-Życie.

Jako mama często łapię się na uleganiu pokusie ułatwiania własnym dzieciom życia. Nie dalej jak wczoraj zauważyłam, że - byle tylko uniknąć kolejnej walki z kolejnym potomkiem na pokładzie w nierównej bitwie o parowanie skarpetek - sama posprzątałam ciuchy naszego siedmiolatka. Przy okazji wyniosłam sześć brudnych kubków z pokoju, gdzie młodzież się uczy (pozdrawiam rodziców nastolatków), ochoczo potwierdziłam, że  przegranie trzy razy etiudy na skrzypce w zupełności wystarczy (a wystarczy co najwyżej do tego, żeby matkę utwierdzić, że nauka na instrumentach smyczkowych pogłębia rodzicielskie deficyty cierpliwości w trybie ekspresowym, a nie, by daną partię opanować na sensowym poziomie), a na finał przymknęłam oko, gdy nasz dwulatek dobrał się do kakao w proszku, mimo iż "słodka środa" dopiero przed nami. W tej perspektywie moje rodzicielstwo to pasmo porażek. Mierzi mnie i boli też wiele innych rzeczy. Ot, na przykład gdy nie jestem wystarczająco mądra, by odpowiedzieć na jakieś pytania, albo nie umiem poradzić sobie z zawodowym wyzwaniem czy zaakceptować, że  nie stać mnie na nową kuchnię. Wszystkie te porażki, niedostatki, ograniczenia - mojej cierpliwości, czasu, łagodności, umiejętności itd. itp. - są jednak pewną prawdą o mnie i moim życiu. Przyjęcie jej i zaakceptowanie pozwala mi COŚ konkretnego w sobie zaobserwować, nazwać i przyjąć. Po co? Ano, żeby się z tym CZYMŚ zmierzyć. Tak po chrześcijańsku. Wziąć krzyż na ramiona i ruszyć w drogę.

Wielki Post zaczyna się już za nieco ponad tydzień (spokojnie, nic nie przegapiliście, niech was nie zmylą zajączki i baranki w sklepach). Może w tym roku warto poświęcić trochę czasu, zatrzymać się u progu Środy Popielcowej i na spokojnie, a może z czyjąś pomocą, ponazywać to, co nas uwiera w codzienności i w naszym życiu. Zobaczyć to, określić, posiedzieć w tym niekomfortowym towarzystwie, nie po to, by się w tym babrać, tylko by sprawdzić, czy przypadkiem nie żyję jakimiś iluzjami. Może zamiast uciekać od porażek, bólów, głodów i tęsknot, wszelkich niedomagań i ograniczeń - przyjąć zaproszenie Kościoła i wejść w nie razem ze wspólnotą, prosząc Ducha Świętego: "Daj mi swój wzrok, Twoje światło, by zobaczyć, gdzie są te miejsca we mnie, w mojej codzienności, które bardzo potrzebują Twojej łaski i pomocy, gdzie sobie nie radzę, ale nie chcę się już okłamywać, że daję radę". Życie w poczuciu ciągłej porażki może być piękne, twórcze i błogosławione. Wszystko jest kwestią tego, od kogo uczymy się patrzenia.

DEON.PL POLECA


Żona, mama, córka, z zawodu animatorka społeczności lokalnych, z zamiłowania doktorka nauk społecznych, w wolnych chwilach pisze bloga "Dobra Wnuczka" i prowadzi konto na Instagramie. Razem z mężem od lat zaangażowana w Ruch Spotkań Małżeńskich i wrocławską Wspólnotę Jednego Ducha. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
bp Artur Ważny, Piotr Kosiarski

Czy w Kościele jest miejsce dla każdego?

Dziś coraz częściej słyszy się o osobach, które czują się wykluczone z Kościoła. Pytanie o miejsce w nim zadają małżeństwa niesakramentalne, rodzice cierpiący po stracie dziecka, kobiety, które...

Skomentuj artykuł

Żeby przyjąć krzyż, trzeba go najpierw zobaczyć
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.