Papież jest heretykiem, a inne religie to sprawka diabła?
"Czy papież Franciszek wpadł w herezję indyferentyzmu i relatywizmu religijnego, kiedy powiedział, że wszystkie religie są ścieżkami do Boga?" - pyta Dariusz Piórkowski SJ.
"Czasem to już mnie śmiech ogarnia, jak u nas w Polsce wali się cytatami z Jana Pawła II czy Benedykta XVI w Franciszka, jakby każdy z tych papieży był z innej planety czy Kościoła. To właśnie Jan Paweł II tak niesamowicie dowartościował człowieczeństwo, nie tylko przez nauczanie, ale spotkania. I to na całym świecie. On zaprosił przedstawicieli tylu religii do Asyżu. Czy w ten sposób popełnił grzech indyferentyzmu? Czy zanegował jedyność zbawienia w Chrystusie? Co więcej, ten papież pierwszy napisał, że "człowiek jest drogą Kościoła", ten konkretny, uwarunkowany, w konkretnej kulturze" - napisał na swoim Facebooku Dariusz Piórkowski SJ. Poniżej publikujemy całą treść jego wpisu:
Czy papież Franciszek wpadł w herezję indyferentyzmu i relatywizmu religijnego, kiedy powiedział, że wszystkie religie są ścieżkami do Boga?
Moim zdaniem nie. Cała wypowiedź papieża zaczyna się od zachwytu nad młodymi ludźmi, którzy potrafią ze sobą współpracować pomimo różnic w wyznawanych religiach. Nigdzie papież nie mówi, że nie ma różnic między religiami, że wszystko jedno jak i w kogo wierzysz. Tak niektórzy interpretują tę wypowiedź. Ale mnie to już nie dziwi, bo większość kłótni, wojen i podziałów bierze się z rozbieżnych interpretacji.
W naszej europejskiej kulturze jesteśmy przekonani, że to sama wiedza, odpowiednia doktryna i jej wyłożenie przemienia człowieka. Co więcej, nieraz sądzimy, że jak przedstawimy innym odpowiednie argumenty, to od razu przyjmą to, co chcemy. Zazwyczaj to nie wychodzi, więc wtedy rozczarowany człowiek ucieka się do przemocy, do wykluczania i potępiania, oczywiście siebie stawiając wyżej. My Polacy mamy niewielkie pojęcie o tym, co to znaczy żyć w społeczeństwie wielu kultur i religii. Więc to, co inne często kojarzy się jako zagrożenie dla nas samych. Ale gdyby przyszło nam żyć w takim społeczeństwie, musielibyśmy się nauczyć budować mosty i szanować odmienność, bo inaczej byśmy się pozabijali.
Ale prawda, także ta jedyna, nigdy nie dociera do człowieka bez miłości. Prawda i miłość są ze sobą nierozdzielnie złączone. O tym mówi wyraźnie Jezus, że jeśli widzę drzazgę w oku brata, to najpierw powinienem wyciągnąć belkę ze swego oka. Ale to nie koniec. Wtedy, gdy przejrzę, będę mógł wyciągnąć prawidłowo, czyli z miłością drzazgę z oka brata. Ślepota to też brak miłości. Cały czas chodzi o to, by poprowadzić drugiego do prawdy, nawet by go upomnieć, ale z miłością, z szacunkiem, nie z poczuciem wyższości. I myślę, że o to chodzi papieżowi Franciszkowi.
Jeśli chcesz doprowadzić innych do Jezusa, to najpierw próbuj zbudować więź zaufania, życzliwości, poszukać tego, co nas wszystkich łączy. Potem dopiero można iść dalej. Tą podstawą, tym mostem, który nas łączy jest człowieczeństwo. Nie jest ono całkowicie zepsute. I dlatego nieprawdą jest, że inne religie to sprawka diabła.
Niestety, to jest trudne. Iluzja polegająca na tym, że głoszenie samej prawdy (i to jeszcze w pysznej postawie, że będąc chrześcijanami jesteśmy lepsi, jakbyśmy sobie ją odnaleźli, a nie ona nas) nigdy jeszcze nie nawróciła żadnego człowieka. A miłość tak. Samo głoszenie doktryny nie nawróci, dlatego że każdy człowiek trzyma się mocno swoich przekonań i trudno je tak nagle zmienić. Dlatego Jezus mówi, że uczniowie czynią z innych ludzi uczniów przez bycie światłem i solą, czyli przez świecenie w świecie. A na czym to polega? Na tym, że ogłosimy, że tylko u nas jest prawda, a wy wszyscy jesteście w błędzie? Nie. Na dobrych czynach - mówi Jezus. Przez miłość do drugiego, ten drugi może w końcu zapytać, ciekawe czemu ten człowiek taki jest, skąd taka postawa u niego, dlaczego pomaga, dlaczego w ogóle ze mną rozmawia? I dopiero wtedy rodzi się pomost do dalszej ewangelizacji.
Prawda oderwana od miłości zabija i oddala od Boga i od innych ludzi. Prawdę odkrywa się przez miłość. Jeśli ktoś musi narzucać prawdę, wykluczać i osądzać, to jeszcze nie zna prawdy, ale tak mu się wydaje.
Czasem to już mnie śmiech ogarnia, jak u nas w Polsce wali się cytatami z Jana Pawła II czy Benedykta XVI w Franciszka, jakby każdy z tych papieży był z innej planety czy Kościoła. To właśnie Jan Paweł II tak niesamowicie dowartościował człowieczeństwo, nie tylko przez nauczanie, ale spotkania. I to na całym świecie. On zaprosił przedstawicieli tylu religii do Asyżu. Czy w ten sposób popełnił grzech indyferentyzmu? Czy zanegował jedyność zbawienia w Chrystusie? Co więcej, ten papież pierwszy napisał, że "człowiek jest drogą Kościoła", ten konkretny, uwarunkowany, w konkretnej kulturze.
Benedykt XVI w encyklice o miłości idzie dalej. Dobitnie stwierdza, że eros-miłość ludzka jest dobra, ale wymaga oczyszczenia przez agape-miłość płynącą z wiary. Nie przez samą prawdę, przez miłość. Jeśli tak, to oczywistym jest, że w tym co ludzkie tkwią błędy, egoizm, walka o swoje za wszelką cenę. Ale w tym samym człowieku są obecne głębokie pragnienia, pragnienie miłości, pragnienie Boga, szukanie Go, szukanie prawdy i miłości. I dlatego również w religiach jest to ze sobą wymieszane. Wymagają oczyszczenia, pójścia dalej. W Kościele też to, co ludzkie nie znikło. Też potrzebujemy oczyszczenia. Ale Benedykt XVI również stwierdza, że jedyną przestrzenią na której możemy się spotkać z inaczej wierzącymi, jest szacunek, miłość, dostrzeżenie, że eros jest właściwy wszystkim ludziom. Samym erosem nie dojdziemy do Boga, ale agape niejako wchodzi w to, co ludzkie, oczyszcza i podnosi go.
W końcu, Jezus zasadniczo głosił Dobrą Nowinę Żydom. Rzadko wychodził poza granice Galilei i Judei. Nie mamy zbyt wielu przykładów, jak należy głosić Ewangelię wyznawcom innych religii. Ale jest parę przykładów, kiedy to inaczej wierzący przychodzą do Jezusa. Chociażby setnik z Kafarnaum i kobieta kananejska. Przede wszystkim Jezus się z nimi spotyka i rozmawia. Z kobietą w dość ostrych i dziwnych słowach. Ale ostatecznie rozpoznaje w nich wiarę. I nawet mówi, że większej wiary nie znalazł w Izraelu, a w przypadku kobiety mówi, że jej wiara jest wielka. W kogo oni wierzyli? Jezus rozpoznał w nim wiarę w Boga, w Ojca, chociaż oni nie mieli o tym zielonego pojęcia.
Niektórzy chrześcijanie powiedzieliby dzisiaj, przecież oni nie wierzą w Chrystusa, nie znają dogmatów, ich wiara jest fałszywa. A jednak Jezus tego nie zrobił. Wcale to nie podważyło ani Jego wiary, ani przeświadczenia, że Bóg objawił się w Izraelu.
Papież Franciszek wychodzi od relacji, od miłości, a nie od samej doktryny. I jestem przekonany, że gdyby ktoś ze słuchaczy bardziej zainteresował się chrześcijaństwem, wtedy powoli wprowadzałby go w więź z Chrystusem. Do prawdy dochodzi się przez doświadczenie miłości i doświadczenie modlitwy, nie przez samo jej ogłaszanie. To iluzja, że wystarczy głosić prawdę i będzie przyjęta. Ale są chrześcijanie, którzy wolą trwać w takiej iluzji.
Skomentuj artykuł