Miłość jest cierpliwa, łaskawa i pokorna
Gdy prawda zawarta w Słowie Bożym zmienia nasze życie w sposób radykalny, chcielibyśmy się tym jak najszybciej podzielić z innymi. I zazwyczaj najpierw dzielimy się tym z tymi, którzy są nam najbliżsi. Często okazuje się wówczas, że najtrudniej jest świadczyć o własnym nawróceniu, czyli zmianie w sposobie życia i myślenia, wobec tych, którym wydaje się, że znają nas najlepiej.
Dobrze wiedział to Jezus, dlatego uprzedza myśli swoich ziomków zgromadzonych w synagodze: "Z pewnością powiecie Mi to przysłowie: Lekarzu, ulecz samego siebie; (…) Żaden prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie" (Łk 4,23.24). Uprzedzenia wobec drugiego człowieka zamykają serce - zarówno tego, kto głosi Słowo ("Po co mam to robić, skoro wiem, że jego to w ogóle nie interesuje?"), jak i tego, komu jest Ono głoszone ("Przecież znam go! Co on mi teraz będzie tu opowiadał?!").
"Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię (…)" (Jr 1,5). Takie słowa może wypowiedzieć jedynie Bóg. My natomiast nie znamy całej prawdy o drugim człowieku. "Czy nie jest to syn Józefa?" (Łk 4,22). Nie znamy nikogo na wylot, choćby nam się nawet tak wydawało i choćbyśmy bardzo tego chcieli. Tajemnicą pozostaje zawsze serce drugiego człowieka i to, co się w nim kryje, a co może być przyczyną postępowania i postaw, których nie rozumiemy lub nie akceptujemy.
Znany nam wszystkim Hymn o Miłości, który dzisiaj podczas liturgii czytamy, jest dla nas przypomnieniem, że w zetknięciu się z drugim człowiekiem czymś niezbędnym powinna być miłość: "Gdybym też miał dar prorokowania i znał wszystkie tajemnice, i posiadł wszelką wiedzę, i wiarę miał tak wielką, iżbym góry przenosił, a miłości bym nie miał - byłbym niczym. (…) Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest" (1 Kor 13,2.4). Bóg jest wobec człowieka cierpliwy i łaskawy, bo zna całą prawdę o nas - wie, co kryje się w ludzkim sercu. My natomiast jesteśmy wezwani do cierpliwości i łaskawości wobec innych właśnie z tego powodu, że tej prawdy dostępnej Bogu my po prostu nie znamy.
Nie głosimy Słowa po to, żeby nas chwalono z powodu odniesionego sukcesu, dlatego nie możemy zrażać się niepowodzeniami, lecz mamy modlić się o taką cierpliwość i pokorę w głoszeniu, jaką miał Jezus, zostawiając swoim słuchaczom wolność wyboru wobec Ewangelii, którą im przyniósł: "On jednak, przeszedłszy pośród nich, oddalił się" (Łk 4,30). Przecież to przede wszystkim Chrystusa ma na myśli św. Paweł, pisząc słowa: "Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. (…) nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą" (1 Kor 13,4.5-6).
Głoszenie Słowa musi nas boleć, ponieważ - kierując się inną logiką niż świat - budzi Ono jego sprzeciw. Odwagi! Nie jesteśmy w tym zdani sami na siebie: "A oto Ja czynię cię dzisiaj twierdzą warowną, kolumną żelazną i murem ze spiżu przeciw całej ziemi (…). Będą walczyć przeciw tobie, ale nie zdołają cię zwyciężyć, gdyż Ja jestem z tobą - mówi Pan - by cię ochraniać" (Jr 1,18.19).
Pokorę w głoszeniu Słowa możemy zyskać poprzez rozwijanie w sobie świadomości, że nie jesteśmy wszechwiedzący znamy przecież tylko część rzeczywistości - nie rozgryźliśmy jeszcze największych tajemnic i nie rozłożyliśmy wszystkiego na części pierwsze. Niektórzy jednak żyją w błędnym przekonaniu, że wiara daje nieograniczony dostęp do wiedzy o Bogu i drugim człowieku. To wpędza w niesamowitą pychę, która prowadzi niejeden raz do sytuacji, kiedy zderzając się z odmiennym światopoglądem, kiwamy z politowaniem głową, mówiąc: "Pomodlę się za ciebie…". Ale o co? O to, żeby drugi człowiek zmienił zdanie? A skąd ta pewność, że i ja nie powinienem skorygować swojego zdania na dany temat?
Do Prawdy można kogoś na siłę zawlec lub też towarzyszyć w Jej poszukiwaniu i poznawaniu. Człowiek zawleczony do Prawdy, jeśli dożyje, będzie bardzo mocno poobijany. I choć być może uzna Prawdę, to jednocześnie może Ją też znienawidzić. Ten jednak, kto dzięki naszemu cierpliwemu towarzyszeniu do Niej dotrze, z pewnością szczerze Ją pokocha. W tym procesie bycia z kimś i przy kimś, kto szczerym sercem szuka Prawdy, potrzeba dużo pokory - bez dwóch zdań. Bo tylko człowiek pokorny wie, że takie towarzyszenie samo w sobie jest też dla niego samego bardzo potrzebne i rozwijające. I może okazać się, że jedynie wydawało mi się, że już miałem Prawdę na widelcu, a Ona jednak po raz kolejny mocno mnie zaskoczyła.
Na tym właśnie polega poszukiwanie Prawdy - na nieustannym pragnieniu poznania jej lepiej i głębiej. Nie możemy oceniać całości tylko na podstawie części, którą widzimy w danym momencie. Dotyczy to zarówno świata, jak i Boga oraz ludzi. Dziś dane nam jest jedynie poznanie fragmentaryczne: "Gdy zaś przyjdzie to, co jest doskonałe, zniknie to, co jest tylko częściowe" (1 Kor 13,10). W XXI wieku Bóg jednak często przegrywa z Internetem, bo nie jest jak internetowa wyszukiwarka - zapytany nie odpowiada od razu, ale pozwala na poszukiwanie i dociekanie. Internet natomiast "wyrzuca" odpowiedź w mgnieniu oka. I nieważne, że niekiedy zupełnie nic nie wartą. Ważne, że jakąkolwiek.
Dlatego też oznaką dojrzałości zarówno w wierze (bo o tym tu w pierwszej kolejności piszemy), jak i po prostu w człowieczeństwie, jest świadomość tego, że nie zjadło się wszystkich rozumów. Św. Paweł mocno podkreśla to, że stać się kimś dorosłym oznacza odkryć, że prawda o Bogu i świecie wciąż jest jeszcze przed nami: "Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecinne. Teraz widzimy jakby w zwierciadle, niejasno; wtedy zaś ujrzymy twarzą w twarz. Teraz poznaję po części, wtedy zaś będę poznawał tak, jak sam zostałem poznany" (1 Kor 13,11-12).
Mówi się, że w Niebie poznamy całą prawdę - kto, co i dlaczego właśnie w ten sposób. Ale tak sobie myślę: czy nas to naprawdę wtedy będzie interesowało? W Królestwie Bożym poznamy Prawdę - pisaną wielką literą. Poznamy Boga. A raczej: będziemy Go poznawać przez całą wieczność. I to będzie na tyle ciekawe zadanie, że o tych wszystkich tajemnicach teraźniejszego naszego życia chyba po prostu zapomnimy, będąc pochłonięci obecnością Boga. Albo zwyczajnie nie będzie to rodzić w nas tak wielkich emocji jak teraz, kiedy to wszystko przeżywamy i rozpamiętujemy, więc przyjmiemy to ze spokojem, wiedząc jak jest to bardzo małe w porównaniu z ogromem Boga i Jego miłości.
Skomentuj artykuł