Umiejętność dialogu to wielka sztuka, wymaga dojrzałości
Czytam różne wypowiedzi, komentarze o aktualnej sytuacji, głównie dotyczącej Kościoła, ludzi wierzących, ale także obecnej sytuacji polityczno-społecznej w szerokim kontekście i coraz bardziej dochodzę do przekonania, że mamy poważny problem. Nie rozmawiamy ze sobą. Wygłaszamy często serię mniej czy bardziej udanych monologów, nie za bardzo się przejmując tym, czy nas ktoś rozumie. Sukcesem wydaje się być sytuacja, w której nie padają żadne oskarżenia, ani nikogo nie obrażamy.
Nie staramy się zrozumieć drugiego, wczuć się w jego sytuację, próbować przynajmniej w jakimś najogólniejszym zarysie poznać jego sposób myślenia i motywacje, jakie nim kierują.
Pouczamy innych. Nie staramy się przekazać tego, co dla nas jest ważne tak, by inni zrozumieli, ale przekonani o ‘swoich racjach’ wygłaszamy tezy. Brakuje nam ‘pokory’, a to nigdy nie będzie okazją do dobrej komunikacji, do znalezienia ‘wspólnej przestrzeni’.
Mamy problem z językiem, nawet publikowanych wypowiedzi. Wszystko musi być ostre, dosadne, nierzadko do tego stopnia, że czytelnik nie jest informowany o sprawach, ale ma już gotowy wniosek, najczęściej w formie aktu oskarżenia. Wie, co ma myśleć, gdzie inni ‘zawalają’, kto jest winny i kogo należy ‘odstrzelić’.
Komentarze, które możemy przeczytać rzadko zachęcają do refleksji. Nie staramy się zgłębić motywacji i uwarunkowań, w jakich konkretne sytuacje się zmaterializowały. Nie staramy się – jak by to powiedział św. Ignacy – ‘ocalić wypowiedzi drugiego’, ale go chcemy pokonać. I często nie jest wcale ważne jakimi środkami.
Modlitwa do św. Rity w cierpieniu
Wspominałem już o tym w felietonach, ale chyba nigdy dość przypominania ignacjańskiej zasady preasupponendum, że „każdy dobry chrześcijanin powinien chętniej ocalić zdanie bliźniego niż je potępić” (Ćwiczenia Duchowe, 22). Wydaje nam się, że dzisiaj ta XVI-wieczna zasada nie obowiązuje, jakby wyszła z użycia. Ale nic bardziej mylnego. Potrzebujemy jej tak samo, jak kiedyś.
Problemy we wzajemnej komunikacji biorą się też ze szczególnego ‘wzmożenia emocjonalnego’, które widać w naszych relacjach. Nie rozmawiamy ze sobą spokojnie. Słowa naładowane są takimi emocjami, że często, nawet podświadomie, prowokują reakcje obronne, a nie otwierają na dobrą rozmowę i dialog.
To, co jest też problematyczne, to przekonanie o własnej ‘moralnej wyższości’, znaczeniu grupy, do której przynależę. Żyjemy w swego rodzaju ‘bańkach’ i z tych uwarunkowań trudno jest się wydostać. Nie słuchamy uważnie tego, co ktoś mówi, ale filtrujemy wszystko przez to, kim jest: mężczyzną, kobietą, duchownym…
Dialogu trzeba się uczyć, trzeba się w nim ćwiczyć. Ta umiejętność nie przychodzi sama. Czasy dzisiaj nie są spokojne. Nie jest łatwo o porozumienie. Nie sprzyja temu ani sytuacja w kraju, ani też wszystko to, co się dzieje na świecie, z wojną na Ukrainie i wszystkimi jej implikacjami włącznie.
Prosta modlitwa, która zmienia codzienność - poleca ją papież Franciszek
W ostatnich dniach miałem okazję, aby spotkać się z moimi współbraćmi jezuitami, redaktorami jezuickich czasopism kulturalnych w Europie. Było nas kilku z różnych krajów i była to rzeczywiście lekcja rozmowy o sprawach niełatwych. Mieliśmy też okazję wysłuchać świadectwa naszych współbraci na temat tego, co dzieje się na Ukrainie i w Rosji, żeby nasza refleksja nie toczyła się w wyidealizowanej próżni, ale dotykała rzeczywistości, w jakiej przyszło nam żyć.
Rozmawialiśmy we współczesnej ogólnoświatowej ‘łacinie’. Dla żadnego z nas nie był to język ojczysty, więc z konieczności trzeba było większej uważności, aby usłyszeć i prawdziwie zrozumieć. Musieliśmy wyjść ze swoich schematów myślowych, spróbować patrzeć na sprawy oczyma drugiego, jego wrażliwością.
Umiejętność dialogu nie jest łatwa. To droga wymagająca i wyboista. Rozmowa z innymi, z szacunkiem i uważnością wymaga wielkiej dojrzałości, ale jest w zasięgu naszych możliwości. To wielka sztuka, której pilnie potrzebujemy.
Skomentuj artykuł