Wolontariuszka Domów Serca: otwarte serce to nasze jedyne "narzędzie"

Wolontariuszka Domów Serca: otwarte serce to nasze jedyne "narzędzie"
fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska
Anna Jarzyniewska / DEON.pl

"Okazuje się, że wystarczy zwykłe bycie z ludźmi, życie razem z nimi, dzielenie wspólnych problemów, trosk i radości, bycie blisko. Nie wyjeżdżamy z żadnym konkretnym projektem. To z bliskości i przyjaźni, które zawieramy, rodzą się przeróżne działania" - mówi Anna Jarzyniewska. W Międzynarodowy Dzień Dzieci Ulicy przeczytaj rozmowę z wolontariuszką Domów Serca - wspólnoty, która towarzyszy ubogim na peryferiach świata. Otwarte serce to ich jedyne "narzędzie".

Piotr Kosiarski: Do tej pory sądziłem, że na wolontariat misyjny mogą pojechać tylko osoby sprofilowane na konkretną pomoc - lekarze, pielęgniarki, nauczyciele... Domy Serca pokazują, że jest inaczej.

DEON.PL POLECA




Anna Jarzyniewska: Na wolontariat chciałam pojechać odkąd pamiętam. Jako nastolatka, szukałam różnych organizacji, w których mogłabym zaangażować się w pomaganie. Jednak każda z nich była nastawiona na konkretne cele i realizowanie projektów.

Będąc już po studiach usłyszałam przez "przypadek" o Domach Serca i zaczęłam zgłębiać temat; okazało się, że aby pojechać na wolontariat misyjny wystarczy serce, które jesteśmy gotowi ofiarować innym. To jest konkretne "narzędzie", na które stawia Wspólnota Domów Serca. "To jest to!" - pomyślałam. Rzuciłam pracę i poszłam za sercem.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Wolontariat przez towarzyszenie.

Towarzyszenie zawiera w sobie wszystko to, co jest niezbędne, pozwala być kreatywnym w miłości. Okazuje się, że wystarczy zwykłe bycie z ludźmi, życie razem z nimi, dzielenie wspólnych problemów, trosk i radości, bycie blisko. Nie wyjeżdżamy z żadnym konkretnym projektem. To z bliskości i przyjaźni, które zawieramy, rodzą się przeróżne działania - jeżdżenie z chorymi do szpitali, załatwianie spraw w urzędach, zabawa z dziećmi, branie udziału w zebraniach szkolnych, wycieczkach, wspólne świętowanie narodzin i towarzyszenie odchodzącym z tego świata. W skrócie - bycie bardzo blisko tych, do których zostaliśmy posłani.

Towarzyszenie daje możliwość robienia niesamowitych rzeczy.

Wyjechałaś na wolontariat do Brazylii, do miasta Simões Filho w regionie Bahia. Komu towarzyszyłaś w czasie swojej misji?

W Domach Serca jesteśmy posyłani do ubogich dzielnic, gdzieś na peryferiach wielkich miast. Dlatego już na początku każdy wolontariusz nastawia się na to, że może być trudno. Nie oznacza to oczywiście, że każda osoba, której towarzyszymy, ma problemy albo pochodzi z rodziny o skomplikowanej historii. Po prostu wielu ludziom tak poukładało się życie, że znaleźli się w dzielnicy, w której mogli na wolnym skrawku ziemi wybudować dom. Historie tych ludzi są przeróżne. Część z nich uciekła z głębi kraju na wybrzeże, gdzie mogli znaleźć pracę. Niektórym osobom wielkie konsorcja odebrały ziemię i wyruszyli w poszukiwaniu lepszego życia. Są też wśród nich ludzie, którzy doświadczają biedy przenoszonej niejako z pokolenia na pokolenie, osoby uzależnione od alkoholu lub narkotyków, chore i zagubione. Problemów, z którymi mierzyli się nasi przyjaciele było mnóstwo.

Towarzyszenie zawiera w sobie wszystko to, co jest niezbędne, pozwala być kreatywnym w miłości.

W naszej dzielnicy bardzo mocno dał się odczuć brak mężczyzn, ojców. Gdy panuje bieda i brakuje pracy, kiedy przez wiele miesięcy nie dostaje się wypłaty, ludzie - głównie młodzi mężczyźni - próbują działać na własną rękę, często niezgodnie z prawem. To sprowadza na nich zagrożenie i rodzi wiele problemów.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Samotne mamy - często nastolatki - idą do pracy lub próbują dokończyć szkołę, zostawiając dzieci z sąsiadami lub starszym rodzeństwem.

Towarzyszyliśmy zatem wszystkim tym ludziom, naszym przyjaciołom, sąsiadom i każdemu, kto stawał na naszej drodze - samotnym mamom, dzieciom z sierocińca, bezdomnym, starszym i schorowanym.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Kiedy wolontariusz jedzie na misje, myśli, że to głównie on będzie pomagać i rozdawać serce. A na miejscu spotyka osoby, które pierwsze zalewają go dobrem. Często są to ludzie, którzy mają bardzo trudną historię i niezwykle ciężkie życie, a wyprzedzają nas w szczodrości i zdolności kochania. Wiele razy miałam wrażenie, że spotykam świętych i że ich piękno mnie przerasta.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Kogo najbardziej zapamiętałaś?

Bardzo wiele osób, ale opowiem o dwunastoletnim chłopcu, który miał na imię Bruno. Był łobuziakiem. Kiedy się pojawiał, wprowadzał chaos; często bił inne dzieci. Nie mogłam do niego dotrzeć. Najpierw chciałam być dla niego super dobra i miła. To jednak nie działało, dlatego stwierdziłam, że będę konsekwentna. Mówiłam, co może robić, a czego nie. Bruno patrzył mi w oczy i mówił: "Nie zrobię tego i kropka". Dzieci przychodziły do nas popołudniami na zabawę i poczęstunek, a ten chłopiec potrafił wiele takich spotkań zamienić w totalny chaos i konflikt. Kiedy Bruno przychodził, od razu nastawiałam się na to, że będzie ciężko, że będzie źle. Gdy omijał nasz dom, oddychałam z ulgą. To było dla mnie bardzo trudne. Pamiętam, że myślałam: "Nie potrafię kochać tego chłopca, a przecież po to tutaj jestem". Normalnie zawsze możesz uciec. Tam nie było dokąd. I pamiętam, że w tej trudnej sytuacji zaczęłam modlić się w intencji mojej relacji z Bruno. Rozpoczęłam nawet nowennę. Pewnego razu - było to przed wyjazdem na dzień wypoczynku - Bruno podbiegł do mnie i mocno przytulił. Powiedział, że będzie tęsknił. Choć byłam bardzo szczęśliwa, pomyślałam, że to pewnie taki impuls i że wcale tak nie myśli. Gdy wróciliśmy, Bruno przyszedł do mnie jeszcze raz i poprosił o kubek wody. Gdy mu ją podałam, powiedział: "Wiesz co ciociu, myślę, że jesteś bardzo dobrą osobą". Myślałam, że się rozpłaczę; czułam jak kamień spada mi z serca i co najlepsze, od tamtego czasu, już do samego końca mojej misji, mieliśmy świetny kontakt.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Później dowiedziałam się, że Bruno miał bardzo trudne życie. Inne dzieci śmiały się z niego, wielokrotnie uciekał z domu. Jego agresja wynikała z bardzo konkretnych doświadczeń. Ale przebicie się przez te wszystkie warstwy, nie odpuszczenie, było super. Pan Bóg bardzo mi w tym pomógł. To tylko jedna mała historia, a mam ich całą masę w mojej pamięci. Trudno jest wybrać tą jedną.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Wolontariusze Domów Serca w czasie misji ograniczają korzystanie z komputerów i telefonów.

Brak tych urządzeń pomaga być "tu i teraz". W Brazylii wiele dzieci ma komórki. Biegają po dzielnicy, szukając domu z bezprzewodowym internetem. Technologicznie są bardzo do przodu. My swoją postawą chcieliśmy im pokazać, że można żyć bez smartfonu i komputera. Poza tym, dzięki temu, że nie mieliśmy dostępu do internetu, mogliśmy być bardziej z ludźmi i skupiać na tym, co jest naprawdę ważne. Gdybym miała cały czas dostęp do maili i wiadomości od znajomych, byłoby to niemożliwe.

Ciekawe jest to, że na misji wiele osób odkrywa swoje powołanie. Dzieje się tak, bo wkraczają w obcy świat, wychodzą ze starych schematów, a dzięki temu odkrywają kim są i czego chcą w życiu.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Ważne miejsce w Domach Serca zajmuje modlitwa.

Mamy to szczęście, że w każdym naszym domu znajduje się kaplica z Najświętszym Sakramentem. Mogliśmy co najmniej przez godzinę dziennie spotykać się na adoracji z Panem Jezusem. Sam na sam. Myślę, że gdyby nie te chwile z Bogiem i oddawanie Mu wszystkich spraw, ludzi i siebie samego to szybko można byłoby się wypalić. Modlitwa daje naprawdę potężnego kopa i właściwe spojrzenie.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Jaka wróciłaś z misji?

Myślę, że wolontariat zmienił mnie na wielu poziomach. Przede wszystkim nauczyłam się pokory. Pojechałam na misje zaraz po rekolekcjach Odnowy w Duchu Świętym; myślałam, że będę wszystkich ewangelizować. Tymczasem to mnie wiele razy ewangelizowała postawa ubogich. Trafiłam do wspólnoty, która w dużym stopniu opiera swoją duchowość na maryjności (codziennie odmawialiśmy z dziećmi różaniec), w której jest dużo wsłuchiwania się w człowieka, przyjmowania, stawania czasami w sytuacjach bez wyjścia albo w obliczu cierpienia, na które po ludzku nie ma rozwiązania. A to uczy pokory wobec człowieka i Boga.

Pojechałam na misje zaraz po rekolekcjach Odnowy w Duchu Świętym; myślałam, że będę wszystkich ewangelizować. Tymczasem to mnie wiele razy ewangelizowała postawa ubogich.

Bardzo dużo dały mi godziny spędzone na adoracji, do dzisiaj uwielbiam spotykać Boga w ten sposób. Po tych spotkaniach ożywam.

Ponieważ na misji było czasem niebezpiecznie i bardzo intensywnie, odkąd wróciłam, do wielu problemów i dylematów codzienności mam więcej dystansu i odwagi. Zauważyłam nawet, że przestałam się bać - na przykład, spotkanych gdzieś na mieście grupek podejrzanie wyglądających mężczyzn. Nie chodzi tu o brawurę ale bardziej o wewnętrzną wolność. "Nawet jeśli mnie zatrzymają i zaczepią, powiem im coś dobrego, spojrzę na nich jak na braci" - mówiłam sobie w tych sytuacjach.

fot. Domy Serca / Anna Jarzyniewskafot. Domy Serca / Anna Jarzyniewska

Dzięki Domom Serca widzę w ludziach bardzo dużo dobra, które normalnie trudno dostrzec na pierwszy rzut oka. Wiem też, jak bardzo skomplikowane mogą być ludzkie historie. Mimo, że wróciłam z misji sześć lat temu, czuję, jakby to było wczoraj. To, czego doświadczyłam, wciąż mnie zachwyca, a jak tylko zamknę oczy, widzę bardzo żywe kolory, znajome twarze, ciepło, czułość naszych południowoamerykańskich matek i jestem bardzo wdzięczna za wszystko. W Simões Filho, wśród brazylijskich przyjaciół, przeżyłam jeszcze jedno "życie w życiu".

Chcesz poznać Domy Serca? Odwiedź stronę!

 

Kiedyś pilot wycieczek. Obecnie dziennikarz, podróżnik, bloger i obserwator świata. Od 10 lat redaktor DEON.pl. Uważa, że rzeczy materialne starzeją się i tracą na wartości, a radość z podróżowania jest ponadczasowa i bezcenna. Jego ulubionym kierunkiem jest północ, a dokładniej wszystko "w górę" od pięćdziesiątego równoleżnika. Od miast woli naturę, najlepiej oglądaną z okna pociągu. Interesuje się również historią, psychologią i duchowością. Lubi latać dronem i wędrować po górach. Prowadzi autorskiego bloga Mapa bezdroży

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Raniero Cantalamessa OFMCap

Droga wiary jest zapisana w Credo

Dla chrześcijan Credo to znacznie więcej niż recytowanie dogmatu. To publiczne wyznanie, że prawdy wiary stały się treścią ich życia. Czy jesteśmy świadomi, co tak naprawdę deklarujemy, ilekroć powtarzamy...

Skomentuj artykuł

Wolontariuszka Domów Serca: otwarte serce to nasze jedyne "narzędzie"
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.