Bycie katolikiem powodem do wstydu? Nie pozwólmy, by nam to wmawiano
Trzeba mieć kontakt z samym sobą, z Bogiem i ludźmi o podobnych wartościach. Nie negując swojego lęku, ale też nie pozwalając mu sobą rządzić. Katolik nie jest człowiekiem gorszego sortu, nie pozwólmy na to, by nam to wmawiano.
Wtorkowy poranek. Wchodzimy do ulubionej piekarni, chwilę po godzinie siódmej rano, zaraz po roratach. Ulubiona ekspedientka patrzy zaskoczona na mojego ośmioletniego syna i woła: "czemu mama tak wcześnie cię z łóżka wygnała?". Mój roześmiany syn odpowiada, że to on wygonił mamę o godzinie 5:30, by zdążyć na roraty. Widzę wzrok mężczyzny za nami, głowa mi puchnie i to wcale nie od niedospania. Spodziewam się ataku i wyśmiania. Ekspedientka reaguje pozytywnie i radośnie, młody mężczyzna za nami wywraca oczami z pogardą. Mnie przychodzi refleksja, że sama bym się nie przyznała. Nie powiedziałabym, że wracam z kościoła. Zbyt dużo razy widziałam wzrok pełen pogardy.
W świecie, w którym z pozoru stawia się na równouprawnienie, coraz mniej szacunku spotyka tych, którzy otwarcie mówią o swojej wierze. Ciemnogród, średniowiecze i tego typu określenia już katolików chyba specjalnie nie poruszają… Przyzwyczailiśmy się. Ostatnio trudniej jest jednak, gdy na siłę ktoś stara się nam wciskać nowy, "rewelacyjny" przedmiot szkolny, gdy zabiera się nam lekcje religii i gdy patrzy się z pogardą na rodzica, który wstaje zanim wzejdzie słońce, by zaprowadzić dziecko do kościoła. Nie szanuje się naszych wartości i wyborów, narzucając swoje i żądając by je szanowano. Wiara staje się powodem do wstydu. Tak trudno powtórzyć czasem, z pełnym przekonaniem, słowa Ewangelii, które usłyszałam na wspomnianych roratach: "szczęśliwe oczy, które widzą to, co wy widzicie". Mimo, że serce swoje wie…
Gdy chwilę przed adwentem napisałam w mediach społecznościowych, że zapraszam na kilka wpisów o spowiedzi i przeżywaniu tego sakramentu, dostałam bardzo wiele wiadomości. O tym, że temat spowiedzi ludzi dorosłych jest zaniedbany w Kościele, że świeccy się wstydzą albo nie potrafią o tym mówić, że w zasadzie mało kto opowiada o dobrym doświadczeniu spowiedzi. Zatrzymałam się nad tymi wiadomościami (bo było kilka w bardzo podobnym tonie) i zaczęłam szukać w głowie osób, które otwarcie mówią w mediach społecznościowych i na żywo – wśród moich znajomych – o swojej wierze. Uf, mam szczęście. Wiele takich osób mam wokół siebie. Takich, którzy są autentycznymi świadkami. Którzy nie boją się krzywego spojrzenia, wyśmiania, wyzywania od ciemnogrodu. Mam tych, którzy są towarzyszami w mojej wierze. Skąd więc ten lęk przed wyśmianiem? Czego się boję?
Wiem w Kogo i dlaczego wierzę. To daje mi siłę, by iść i robić swoje, nawet jeśli się to komuś nie podoba. Jednak nie zawsze jest we mnie otwartość, by wchodzić w dyskusje atakujące Kościół, czy otwarcie mówić o swoich planach, doświadczeniach czy refleksjach, jeśli związane są z wiarą. Dlaczego? Prawda jest trochę smutna. Nie potrafimy i nie chcemy pokazywać się prawdziwi, bo boimy się zranienia, wyśmiania, etykietek. Mamy prawo do tego, by się obawiać, często w środowisku pracy możemy być w mniejszości. Jedyni w sakramentalnym małżeństwie i to bez romansu "na boku", jedyni którzy nie popierają kłamstwa, naciągania itd. Może tak być. Pytanie jak się w tym odnaleźć, skoro wiara rzeczywiście jest czymś, czym po prostu oddychamy i co jest dla nas oczywistością. Jest czymś, co daje nam szczęście i spełnienie.
Trzeba mieć kontakt z samym sobą, z Bogiem i ludźmi o podobnych wartościach. Nie negując swojego lęku, ale też nie pozwalając mu sobą rządzić. Katolik nie jest człowiekiem gorszego sortu, nie pozwólmy na to, by nam to wmawiano… Dziś mocniej bije mi serce, gdy ktoś patrzy na mnie z wyższością słysząc, że wracam z dzieckiem z rorat. Jeszcze boję się ataków, być może zbyt wiele razy już mi się obrywało za to, że to Jezus jest moją siłą, a nie ktoś czy coś innego. Jestem w drodze i uczę się być sobą w świecie, który zmusza mnie by się dopasować. Może kiedyś się nauczę, odnajdę siebie tam, gdzie niektórzy woleliby bym zniknęła, nie kłuła w oczy i sumienia. Może stanę się cichym świadkiem, ostatnią Biblią, po którą ktoś zechce sięgnąć. Oby… Obym się tego kiedyś nauczyła.
Skomentuj artykuł